Dawno, dawno temu gdy galaktyka w większej części była tylko zwykłą
galaretka, a dopiero trzy potwory władzy, żywiące się ta galaretka i
kromkami czerstwego chleba, w procesie trawienia i wydalania tworzyły
galaktyki i wszechświat, w tej pierwszej galaktyce stworzonej z agrestowej galaretki zamieszkał sobie Bóg. A że Bóg był cwaniakiem nad cwaniakami zajął się najwygodniejsze
żeremie. Chatę miął wypaśną, z dywanikami i wogóle nie dało się jej porównać do żadnej innej chaty, bo to była przecież chata samego Boga cwaniaka. Chata ta miała prywatne żeremie, prywatna tamę, tarasy z ogrodami. Bóg miął nawet na własność rzekę i dwa garaże. Niczego mu nie brakowało, bo jak mu brakowało to, to tworzył, wiec w czasie niebrakowania mu niczego łącznie z niebrakowaniem towarzystwa i innych istot w swej galaktyce i świecie stworzył w ułamek sekundy, szybciej niż by tego zapragnął, sobie Bóbra. Gdy go stworzył stwierdził, że właśnie miał go chcieć pragnąć, ale jak to Bóg, tak wszechwiedzący, że nawet udało mu się siebie zaskoczyć i czytać w myślach Boga, co jest trudne. Ale nie Bóg miał być tematem mojej bajki. Ani nawet jego chata... choć obie te kwestie maja znaczenie. Dlaczego? By uświadomić czytelnikom, patrz czytelnikowi, że bóbr był pierwszy zaraz po Bogu, potworkach jedzących galaktykową galaretkę i po zachciankach Boga typu jacuzzi z miejscem na drinki.
Bóbr dorastał. Często dostawał cacyski od Boga. Dostawał rożnie, to co chciał i czego nie chciał, bo Bóg jest jak Ania H. (ze względu na istnienie Ani H i poszanowanie jej prywatności usuwam jej nazwisko z tej bajki) - wie lepiej, a raczej wie najlepiej. Wiec Bóbr musiał tolerować Boga takim zajebistym jakim był. Ale Bóbr, że był wściekłym Bobrem. Był wciekły, a popychało go to do bycia niszczycielskim. W dodatku pewnego dnia miął migrenę, globusa i był przed okresem. Wściekł się jeszcze bardziej, co prawda Bóg gdy zobaczył samca przed okresem tak się przeraził, że wynalazł kobietę, by ta była przed okresem, bo im łatwiej wybaczyć, ze względu na to, że są ładne... Ale wracając do Bobra. Bóbr był już wściekły i miał zapędy niszczycielskie, ale co można było niszczyć? Galaretki i kromek czerstwego chleba było za dużo. Potwory były co prawda trzy, ale one zjadały galaretkę i kromki czerstwego chleba, wiec Bóbr widział szanse na to, że kiedyś galaretki będzie mniej i
będzie mógł z powodzeniem ja zniszczyć. Poza tym czuł pewną więź z potworami. One w końcu były tez tak jakby niszczycielskie. Zostały mu wiec zachcianki Boga, ale on był jedna z nich, dlatego po pierwsze czułby się, jakby niszczył swoich braci, poza tym Bóg akurat swoje zachcianki pilnował. Kobieta wydala się Bobrowi zbyt groźna, bo była właśnie przed okresem. Jedyne co mu pozostało to świat ale... ale był ciągle Bóg. Nie wiadomo czy pozwoliłby mu zniszczyć świat. Na pewno gdyby się dowiedział o jego planie to jakoś by temu zapobiegł. Bóbr postanowił więc wziąć Boga z zaskoczenia. Jak? Co można robić ze światem oprócz niszczenia go? Można na nim sadzić kwiatki, ale to byłoby bez sensu. Bóbr wiedział, że zaangażuje się wtedy emocjonalnie do swoich kwiatków, ogródków i nie będzie w stanie niszczyć tego świata z jego pięknym dziełem land-artowym. Dlatego też myślał dalej, co można robić ze światem. Można buntować się przeciw niemu, ale aby buntować się świat musiałby cos sobą reprezentować, głosić jakieś idee albo mięć jakiś system, a że jeszcze windowsa nie znano, to świat miał taki system, który nie zawodził, wiec nie wiedziano, że wogóle system istnieje. Wszystkie pomysły dotyczące świata nie były najlepsze. Bóbr szukał dalej i znalazł. Stwierdził, że chce go podbić, a raczej udawać, że podbija by Bóg tak myślał, a tak naprawdę w pewnej chwili z wielką wściekłością zniszczyć świat.
Bóbr zabrał się do działania. Ukradł duuuuzo sztachet, zrobił ze swojego żeremia małą twierdzę. Przygotował się sumiennie. Trwało to długo, a Bóg zastanawiał się co robi Bóbr. Boga gnębiła ciekawość, wiec zaprosił Bobra na herbatkę i ciasteczka z drzazgami z dębowej sztachety, takie jakie Bóbr lubił najbardziej. Termin ten zbiegł się z planowanym pierwszym atakiem Bobra. Bóbr przebiegle stwierdził, że musi to wykorzystać. Przygotował swój sprzęt. Potrzebne i mniej potrzebne rzeczy zapakował i przygotował swoja altyrelię. Poszedł do Boga kulturalnie. Nie podeptał trawki w ogrodzie. Nie wgryzł się nawet w nowy buczek Boga. Dostojnie podszedł do drzwi, by małymi pazurkami zastukać w wielkie złote drzwi. Bóg otworzył i wpuścił Bobra do środka. Bóbr grzecznie wytarł tylnie łapki w miękką różowa wycieraczkę (Bóg dawno chciał się jej pozbyć, ale dostał ja od Mamy wiec było mu trochę głupio, poza tym nie chciał jej robić przykrości... w końcu jest Bogiem i może mięć różową wycieraczkę, takiemu jak On przecież wszystkie dziwności wybacza się... ale bycie niegrzecznym wobec Mamusi już raczej nie...). Wycieraczka była mięciutka ogrzała szybko nogi Bobra. Bóbr prawie zapomniał po co tu przyszedł. Jednak opamiętał się i wszedł do środka z powaga i dostojeństwem. Gdy poczuł zapach herbaty z dodatkiem drzewa sandałowego i jego ulubione ciasteczka z drzazgami z dębowych sztachet postanowił, że najpierw herbatka i podwieczorek, a dopiero później podbijanie i niszczenie świata. Jak postanowił, tak zrobił. W czasie podwieczorku rozmawiał grzecznie z Bogiem, jednak nie odpowiadał jednoznacznie na pytania dotyczące planów Bobra. W pewnym momencie odpowiedział stanowczo Bogu, że po podwieczorku Mu powie. Od tej pory mała wróżka siedząca na malutkim, puchatym foteliku na polce przestała wyczarowywać sztachetowe ciasteczka. Trochę to przybiło Bobra, jednak stwierdził, że w takim razie on się wcieka i podbija ten świat od zaraz. Otworzył plecak, który miął ze sobą. Wyciągnął długie zawiniątko, rulon jakiegoś materiału. Wstał z krzesełka i głośnym i dostojnym głosem krzyknął: „Niniejszym podbijam ten świat, bo nie został on jeszcze przez nikogo podbity!”... i wbił swoja flagę w świat. Boga lekko dziwko strzeliło, ale po głębokiej analizie, stwierdził, że Bóbr ma racje. Nikt go przed nim nie podbił i teoretycznie ma on do tego prawo. Jednak Bogu się to nie podobało. Stwierdził, że nie tak, to się robi i zażądał wojny. Bóbr był na to przygotowany. Powiedział, że się zgodzi oraz, że Bóg ma w ciągu minuty wystawić swojego żołnierza, a on wystawi swojego. Ci dwaj stoczą walkę i ten który wygra obejmie panowanie nad światem. Bóg wpadł w panikę bo nie miął nic w zanadrzu...
Jednak wróżka przyleciała i usiadła na talerzyku, który był już pusty. Tam wyczarowała wielkiego zaczarowanego pierniczka bojowego. Bóbr był również kulinarnie przygotowany. Z torby wyskoczyła faszystowska parówka wojskowa. Jedzenia zaczęły walkę. Faszystowska parówka zaczęła ostro. Siknęła pierniczkowi woda w twarz, lecz pierniczek nie długo pozostał dłużny. Ciepła woda z parówki rozpuściła trochę czekolady z pierniczka. Ten rzucił ją w parówkę. W tym momencie parówce zrobiło się na słodko, strąciła ducha... ale pierniczek też nie pozostał bez szwanku. To nieprzemyślane zagranie sprawiło, że woda z parówki wsiąknęła w piernik. Stała się tragedia i parówka, i pierniczek nigdy już nie będą nikomu smakowały takie słodko słone, a w dodatku faszystowskie i zaczarowane, a wiadomo że faszyści ogólnie popierali ateizm i nie znosili czarów. Niestety nie dowiedziano się kto wygrał, a kto przegrał. Bóg obraził się trochę na Bobra, Bóbr trochę na Boga.
Ale obydwaj w duchu zaczęli żałować swoich poczynań. Bóg obiecał sobie być dobrym i sprawiedliwym dla swoich wytworów, stwierdził, że da im wolna wole. Głośno się nie przyznał do tego, iż był nie mądry i nie do końca fajny, wiec stwierdził, że będzie przed Bobrem udawać obojętnego i od tej pory, czasami z ciężkim sercem będzie patrzył na tragedie świata i nie pomoże nikomu, kto o to nie poprosi. Natomiast Bóbr stwierdził, że niszczenie świata to tak nie najlepszy pomysł, bo gdzie się on podzieje? Bóbr pozostał wściekły i niszczycielski ale tylko wobec płotów i sztachet, no i w czasie okresu swojej żony, wobec drzew, dlatego teraz po wielu latach, w których wielka przeogromna galaretka trochę się zmniejszyła od tamtych czasów... (i nawet przyspieszona została jej destrukcja, bo do rodziny potworków dołączyło maleństwo, o imieniu Klocuś Truskawkuś, którego szczęśliwi rodzice zajmowali się zawodowo jedzeniem galaretki galaktyk i kromkami czerstwego chleba.
The End